sobota, 24 października 2015

Sama już nie wiem. Nigdy nic nie wiem.


Dziwne są te chemiczne związki w głowie.
Te uczucia czy jak im tam.
Bo w jednej chwili czujesz się pewny siebie, a w drugiej żałujesz, że się urodziłeś.
Ja tak mam często, dla przykładu. I z każdym dniem to rośnie.

Nie jestem zakompleksiona.

Znaczy, nie zawsze.

Ale umiem dostrzec to, że nie jestem szczupła - nie jestem też gruba. Jestem akurat, chociaż mogłabym się więcej ruszać. Jeść rozsądniej, a nie pochłaniać co popadnie jak ten mały glut z Ben 10.
Czuję się beztalenciem. Umiem śpiewać, ale nigdy nie aż tak dobrze. Umiem pisać, ale nigdy nie aż tak dobrze.
Umiem mnóstwo innych rzeczy, ale nigdy nie wystarczająco okej.
Nie mam żadnej rzeczy, którą mogłabym się pochwalić. Zawsze są lepsi, mają więcej do zaoferowania.
Jestem pusta.
Taka bez kolorów, jakbym ciągle tylko udawała, malowała się farbami innych, ciągle kradła ich palety.

Ja sama nie wiem, kim jestem.

Tworzysz siebie, swoją osobę, tak, ale co jeśli powinniśmy odnajdywać siebie...?
Bo jeśli tak, to ja muszę jeszcze trochę poszukać.
Patrzę na swoją osobę przez pryzmat innych. Jak zachowałabym się w pobliżu tej, a nie innej osoby? Kim jestem właściwie teraz... wśród tych, czy tamtych ludzi?
Same niewiadome.
Raz czuję się zmuszona do bycia uśmiechniętą tak mocno, że twarz mnie boli, a innym razem rzucam same smutne, depresyjne teksty.
I te dwie osoby to mnie pasują.
Ale jak można być i szczęśliwym, i bardzo smutnym w tym samym czasie?



No, ja jestem.
Gdy się śmieję na głos, tak naprawdę w środku panikuję. A gdy panikuję na zewnątrz, tak naprawdę w środku się śmieję.

Nie mogę być niczego pewna - bo moje gusta szybko się zmieniają. Nie umiem trzymać ludzi przy sobie, nie umiem być przy kimś tak całkowicie, bo zawsze odpływam myślami.
Nie umiem robić wielu rzeczy i prawdopodobnie nie nauczę się nawet połowy z nich.
Boję się o swoją przyszłość, ale nie zrobię nic, aby tego strachu się pozbyć.

Nie spełnię wielkich marzeń o podróżowaniu i będę tkwiła w swoim małym comfort zone, przerażona całego bożego świata.
Nie chcę, nie chcę, nie chcę.
Jestem zdolna, ok. Jestem całkiem kumata, ok.
Nie będę uniżać swoich możliwości, nie, nie. Wiem, co umiem, wiem, czego nie umiem.
Tylko boję się chwil takich jak ta - że wątpię w siebie całkowicie i nie ma nikogo, kto by mnie z tych przekonań odwiódł.
Bo jak zacznę rozmowę z moją rodzicielką, ona zacznie narzekać, że "przecież masz takie dobre oceny z polskiego", "przecież umiesz śpiewać tak dobrze!", "przecież", "przecież", "przecież".

Ale, mamo, czuję się jak nic.
Nigdy nie miałam myśli samobójczych, teraz też ich nie mam, ale szczerze mówiąc, nie boję się w danej chwili śmierci. Przyjęłabym ją z otwartymi rękami, ciekawa, co będzie dalej.
Może i brzmi to dziwnie.
Ale tak jest.Śmierć czy życie, czy to nie to samo? Boimy się i tego, i tego, chcemy czasem i tego, i tego. Piszemy wiersze i pieśni o tych obu rzeczach.

Whatever, bro.

Lekcja na dziś: znajdź kogoś, kto umie naprawić twoją wiarę w siebie.

zdjęcia: pan spangler

piątek, 9 października 2015

It's a mess.

Dzień dobry wieczór.

Jakieś dwa tygodnie temu dopadła mnie bardzo głęboka chandra. Trwała przez jeden dzień i jedną noc. Dodam, że nieprzespaną.
Przy okazji zapisałam cztery kartki swoimi przemyśleniami. Nie są one mroczne, żadnych trigger wariningsów.

Oryginalnie zapisywałam wszystko po angielsku, jakoś łatwiej mi w nim wyrażać myśli, ale tutaj zapiszę to po polsku, ponieważ błędy.

Liczby.
Liczby niszczą mi życie.
To tylko liczby, twór ludzki, jak ja, jak wszyscy, ale one zabijają moje marzenia, aspiracje i ambicje.

Mnie.

Próbowałam być dobrym uczniem, zapamiętywać cały materiał z lekcji, ale nie znam ani jednego powodu, dla którego powinnam uczyć się takich bezsensownych rzeczy.
Tracę powoli to, kim jestem. Moje poglądy na sprawy, których dotychczas byłam pewna, zmieniają się diametralnie. Z chwili na chwilę. Ze skrajności w skrajność.


Wszyscy są z papieru.
Rwą się, rujnują, topią w smutku i bólu, a potem zmieniają się w tą glutowatą breję, która jest bezużyteczna i brzydka.
Zawsze pozytywnie patrzyłam w przyszłość. Mnóstwo planów, co chcę robić, gdzie mieszkać, kim chcę być, co chcę pokazać światu.
Ale liczby to niszczą. Moją dobrą stronę.
Rozumiem, potrzebujemy ich, tych liczb... ale czasem powinniśmy skupić się na tym, jak ważna jest wiedza osobista, przeżycia i historie ludzkie.
Nie zrobię czegoś, co kocham, w czym jestem dobra, bo mam za mało numerków na teście.
Codziennie uczę się mnóstwa niepotrzebnych rzeczy. Zapomnieliśmy już żyć swoimi marzeniami bez liczb.
Umrzemy, przestaniemy istnieć, ale numerki będą na płycie naszego grobu.
I co wtedy? No właśnie nie wiem.

Może za jakiś czas nauczę się wypełniać te niezbędne testy, po czym dostanę się tam, gdzie chcę. Będę żyć swoim życiem, będąc szczęśliwą. Miło.

Chciałabym tak.

Czy ten stan jest spowodowany tym, że wczoraj byłam niemalże wielkim wulkanem szczęścia? Tym, że wczoraj miałam mnóstwo planów, nadziei. Uczyłam się rzeczy, które mnie naprawdę pasjonowały; języki.
Szczęście duże.
A potem obejrzałam filmy artystów z różnych krajów. Z Japonii, Chin, Ameryki, Korei. Dotarło do mnie, jak bardzo chciałabym tak żyć.
Wychodzić ze swojego "comfort zone". Aby zwiedzać, aby przeżywać. Numery mi to zabierają, bez ich wystarczającej ilości będę nikim.
Sądzę, że jestem zbyt głęboko zakorzeniona w tym małym światku, aby żyć, tak jak bym chciała. Nieważne, ile razy będę próbowała tłumaczyć, że chciałabym umrzeć szczęśliwa, nie żałując ani chwili.
Ale to nie moja wina, nie Twoja, niczyja. Tak jest.
Nasza wspólna. Jej konsekwencje dotykają nas codziennie.

No cóż.

Lekcja na dziś: wyjdź ze swojego comfort zone. Warto.


zdjęcie: pan spangler