piątek, 13 stycznia 2017

no sense of self

Dobry wieczór!

Naprawdę dawno mnie tu nie było i nawet nie wiem, jak zebrać do kupy myśli, które tak dawno nie były zbierane.

Wolę nie myśleć, bo zawsze dochodzę do mylących mnie konkluzji, po których nie umiem spać przez tydzień.

Ale dzisiaj pragnę poruszyć ważny temat.

Poczucie samego siebie.



Przez całe życie próbowałam nazwać jedno uczucie (a właściwie nie przez całe, ale przez zdecydowaną większość).

Cóż, nadal tego nie nazwałam, ale jestem zdecydowanie bliżej.

Od kiedy byłam mała dostosowywałam się do nowych szkół, nowych przyjaciół, nowych, nowych, nowych.

Nie umiem określić w sobie żadnych silnych cech, nigdy nie umiałam.

Nie mam poczucia siebie. Przynajmniej tak mi się na razie wydaje.

Nie ma to brzmieć jakoś smutno czy tragicznie, bo to nic w tym rodzaju. Tylko to... otworzyło mi oczy na wiele spraw, które wcześniej były dla mnie dziwne, wręcz nierozwiązywalne.

Przez całe życie byłam jak kameleon. Dostosowywałam się do ludzi mnie otaczających, do środowiska, ale przede wszystkim, wyobrażałam sobie, co ci ludzie o mnie sądzą i... stawałam się tym.

Tak po prostu. Właściwie to nie miałam na to większego wpływu, tak po prostu było. I w sumie nie przeszkadzało mi to, bo uznałam, że "hej, no taka jesteś. Agatka jest wredna, Julia jest nudna, a ty jesteś jak kameleon".

Dlatego po prostu sobie żyłam.



Teraz widzę, że ktokolwiek, z kim się przyjaźniłam, miał o g r o m n y wpływ na to, jaka jestem/byłam. Na moje zainteresowania, na moje poglądy, pasje, wygląd i, no, ogólnie wszystko.

Podziwiałam "aurę" ludzi wokół mnie, zazdrościłam im tego, nie zdając sobie sprawy, tłumacząc to tym, że po prostu nie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, ale to nie o to chodziło.

Nadal nie umiem tego odpowiednio wytłumaczyć... więc nazwę to "aesthetic człowieka".

Każdy ma swój aesthetic. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tak ja to widzę. Styl ubierania, styl bycia. Coś, co ich definiuje.

Czasami mam ochotę spojrzeć na samą siebie przez oczy innych osób. Ale tym razem tak naprawdę, a nie jak zwykle - czyli tak, jak sobie swoje wyobrażenie wymyślę.

Ja nie mam swojego stylu bycia.

Nie ma żadnej cechy, z którą ktokolwiek mógłby mnie kojarzyć. Myślę, że jestem kolorowa, ale tak naprawdę nie pokazuję kolorów ludziom. Tak jakbym była kameleonem, wiecznie siedzącym na szarym, burym kamieniu.

To trochę męczące, naprawdę.

I niezręczne.

Kiedy twoja przyjaciółka jest naprawdę zła albo smutna, a ty nie umiesz być miłym, nie umiesz jej wesprzeć, nie umiesz po prostu być jej przyjaciółką.

To jest bardzo dziwne, bo nie z każdym mam ten problem. Ale z każdym jakiś mam.

Dla jednej osoby jestem przesadnie miła.

Dla drugiej jestem okropnie chamska, ale zabawna.

Dla jeszcze innej zachowuję się jak życiowy mentor, który w głowie ma mnóstwo mądrych porad.

I mam wrażenie, że gdybym zapytała wszystkich, których znam, o to, jaka jestem, ich odpowiedzi bardzo by się od siebie różniły.

Chcę mieć coś, co by przypominało ludziom o mnie. Coś, co mogliby ze mną kojarzyć.

Wiele starszych osób mi powie, że jeszcze nie odnalazłam siebie, że to minie.

Cóż.

Mam wielką nadzieję, że mają rację.

pytanie na dziś: skąd wiesz, że jesteś sobą? albo: what makes you you?

niedziela, 10 stycznia 2016

"Feelings And How to Destroy Them"


Dobry wieczór!
A raczej dobre popołudnie.
Jest tak ciemno, że mylą mi się godziny (time isn't real anyways).
Wiecie co jest bardzo interesujące? Szczególnie dla mnie?
Więź idola z fanem.

Niegdyś bardzo gardziłam słowem "idol" i każdemu, kto się mnie o mojego idola pytał, natychmiast przypominałam, że ja takiego słownictwa nie używam.
Teraz jednak bez problemu posługuję się nim, opisując osoby. Co więcej, sama mam swoich idoli, role models, whatever.
Ale nadal nie lubię nazywać idolami amerykańskich/angielskich/australijskich artystów. Raczej tych z Korei Południowej.



Tak, jestem k-poperką. Tylko jedna osoba czyta tego bloga i wie. (cześć)
Ale wracając, do więzi.
Definicja więzi - według słownika języka polskiego, więź to to, co łączy ludzi ze sobą; powiązanie; spójnia.
Całkiem prawdziwe, huh?
Cóż, ja sądzę, że to coś o wiele głębszego.
Po moich wnikliwych badaniach, podczas których wchodziłam do innych to fandomów, znajdowałam nowych idoli i nawiązywałam z nimi więź.
Niestety, jednostronną (zależy, jak się na to spojrzy)
Ale nadal.

Więź z idolem to coś więcej niż rozpoznawanie ich twarzy spośród wielu innych członków zespołu, czy rozpoznawanie ich głosu w jednej z piosenek. To więcej niż docenianie ich wyglądu, talentu, dokonań.
To współczucie, empatia; cierpienie wraz z nimi, cieszenie się wraz z nimi.


Osoba niewtajemniczona nazwie to obsesją.
Szalone saesangi stalkują każdy krok owych koreańskich idoli i nie dają im żyć, pożerając na co dzień nową dawkę informacji o nich oraz zdjęć, nie dbając ani o ich prywatność, ani o ich uczucia.

Saesang czy stalker to nie fan.

Jestem bardzo emocjonalną osobą. Mam w sobie dużo empatii. Dlatego gdy widzę, że ktoś mi bliski cierpi, ja też cierpię.
Taka sytuacja zdarzyła się dzisiaj.
Min YoonGi, aka Suga (z południowo-koreańskiego zespołu "BTS") udostępnił na twitterze długi monolog, w którym pisał o tym, jak źle, samotnie i depresyjnie czuł się ostatnio.
Oczywiście, taka chandra może złapać każdego.
Jednak ja nie mogę się upewnić, że teraz wszystko jest już w porządku. Nie mogę pocieszyć odpowiednimi słowami czy zwyczajnym hagiem. Żaden fan nie może (chyba że jest Koreańczykiem i jest bardzo, bardzo bogaty).
Nie umiem do końca tego wytłumaczyć, ale te wiadomości mnie złamały. Złamały coś w środku. Coś, nad czym długo się zastanawiałam i nie umiałam rozgryźć, co to było.
Ja tak po prostu mam.
Przywiązuję się, poznaję (wydaje mi się, że ich znam, bazując na wideo, zdjęciach i wywiadach) i chcę spotkać. Porozmawiać chociaż przez chwilę. Podziękować, okazać wsparcie i miłość.
Ale nie mogę tego zrobić.
Dlatego więź jest trudno utrzymać nienaruszoną.

Pozdrawiam kosmitów i Ziemian, bo chcę, aby wszystkim się dobrze żyło.
A Ty? Masz taką więź? Czy Twoja jest jakaś inna? Opowiesz o tym?

lekcja na dziś: płakanie pomaga

piątek, 13 listopada 2015

What A Horribile, Beautiful Place We Live In

Dobra noc, dobry wieczór?
Pewnie już każdy słyszał o zamachach we Francji, prawda? Jeżeli nie, zapraszam do poczytania wielu artykułów na ten temat. Chyba że nie chce się być smutnym. Wtedy proszę uciekać.
Wstrząsnęło to mną bardzo mocno.
To wielka tragedia, jednak... nie chodzi już tylko o to. To był tylko początek moich rozmyślań.
Zawsze wpaja się nam, że w domu jest bezpiecznie, że mamy w nim miejsce dla siebie, zawsze będzie tam spokojnie, że nie ma się tam czego bać.
Ale uzmysłowiłam sobie, że to kłamstwo.
Wierutne kłamstwo.
Nieważne, gdzie będziemy, zło zawsze może nas dopaść. Wystarczy kilku chętnych o złych, skalanych nienawiścią i fanatyzmem duszach, aby zrujnować ludzkie życie.

It's just a matter of seconds.



Coś takiego mogłoby stać się mnie. Komuś z mojej rodziny. Moim przyjaciołom - Tobie. Wystarczyłaby jedna okazja. Jedna, mała okazja.

Świat jest kruchy.

Niestabilny, niepewny. Jedna sytuacja może nas złamać, sprawić, że przestaniemy się liczyć. Ludzi jest mnóstwo... Rzadko zdajemy sobie z tego sprawę. Trudno mi wyobrazić sobie, że właśnie w tej chwili miliardy innych osób robi kompletnie inne rzeczy. Przeżywa swoje tragedie.

Tragedie przeżywa każdy. Mniejsze, większe, katastrofalnie wielkie.

To nie piątek trzynastego, to ludzie.

Trudno ludziom pogodzić się z taką koleją rzeczy. Ale jesteśmy tylko ludźmi z planety Ziemi. Jesteśmy nieważni, krusi, niewidzialni we Wszechświecie.
Dlatego to, co dzieje się tutaj powinno być dla nas ważne. Ważni powinni być dla nas inni ludzie, ich uczucia.
Ech... Bez składu i bez ładu, ale piszę to bardzo szybko, pozwalając moim myślom płynąć.
Świat jest okrutny, ale też i piękny. Po prostu teraz skupiamy się na tych okropnych sytuacjach. Oczywiście, rozumiem to całkowicie.
To, co się wydarzyło było bezsensu, bezpodstawne i okrutne. Chyba o religii nie muszę już w ogóle się wypowiadać, prawda?
Sleep well, my fellow kiddos. Nie myśl o źle tego świata, będzie Ci smutno.

lekcja na dziś: nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.

(zdjęcia: pan spangler)

sobota, 24 października 2015

Sama już nie wiem. Nigdy nic nie wiem.


Dziwne są te chemiczne związki w głowie.
Te uczucia czy jak im tam.
Bo w jednej chwili czujesz się pewny siebie, a w drugiej żałujesz, że się urodziłeś.
Ja tak mam często, dla przykładu. I z każdym dniem to rośnie.

Nie jestem zakompleksiona.

Znaczy, nie zawsze.

Ale umiem dostrzec to, że nie jestem szczupła - nie jestem też gruba. Jestem akurat, chociaż mogłabym się więcej ruszać. Jeść rozsądniej, a nie pochłaniać co popadnie jak ten mały glut z Ben 10.
Czuję się beztalenciem. Umiem śpiewać, ale nigdy nie aż tak dobrze. Umiem pisać, ale nigdy nie aż tak dobrze.
Umiem mnóstwo innych rzeczy, ale nigdy nie wystarczająco okej.
Nie mam żadnej rzeczy, którą mogłabym się pochwalić. Zawsze są lepsi, mają więcej do zaoferowania.
Jestem pusta.
Taka bez kolorów, jakbym ciągle tylko udawała, malowała się farbami innych, ciągle kradła ich palety.

Ja sama nie wiem, kim jestem.

Tworzysz siebie, swoją osobę, tak, ale co jeśli powinniśmy odnajdywać siebie...?
Bo jeśli tak, to ja muszę jeszcze trochę poszukać.
Patrzę na swoją osobę przez pryzmat innych. Jak zachowałabym się w pobliżu tej, a nie innej osoby? Kim jestem właściwie teraz... wśród tych, czy tamtych ludzi?
Same niewiadome.
Raz czuję się zmuszona do bycia uśmiechniętą tak mocno, że twarz mnie boli, a innym razem rzucam same smutne, depresyjne teksty.
I te dwie osoby to mnie pasują.
Ale jak można być i szczęśliwym, i bardzo smutnym w tym samym czasie?



No, ja jestem.
Gdy się śmieję na głos, tak naprawdę w środku panikuję. A gdy panikuję na zewnątrz, tak naprawdę w środku się śmieję.

Nie mogę być niczego pewna - bo moje gusta szybko się zmieniają. Nie umiem trzymać ludzi przy sobie, nie umiem być przy kimś tak całkowicie, bo zawsze odpływam myślami.
Nie umiem robić wielu rzeczy i prawdopodobnie nie nauczę się nawet połowy z nich.
Boję się o swoją przyszłość, ale nie zrobię nic, aby tego strachu się pozbyć.

Nie spełnię wielkich marzeń o podróżowaniu i będę tkwiła w swoim małym comfort zone, przerażona całego bożego świata.
Nie chcę, nie chcę, nie chcę.
Jestem zdolna, ok. Jestem całkiem kumata, ok.
Nie będę uniżać swoich możliwości, nie, nie. Wiem, co umiem, wiem, czego nie umiem.
Tylko boję się chwil takich jak ta - że wątpię w siebie całkowicie i nie ma nikogo, kto by mnie z tych przekonań odwiódł.
Bo jak zacznę rozmowę z moją rodzicielką, ona zacznie narzekać, że "przecież masz takie dobre oceny z polskiego", "przecież umiesz śpiewać tak dobrze!", "przecież", "przecież", "przecież".

Ale, mamo, czuję się jak nic.
Nigdy nie miałam myśli samobójczych, teraz też ich nie mam, ale szczerze mówiąc, nie boję się w danej chwili śmierci. Przyjęłabym ją z otwartymi rękami, ciekawa, co będzie dalej.
Może i brzmi to dziwnie.
Ale tak jest.Śmierć czy życie, czy to nie to samo? Boimy się i tego, i tego, chcemy czasem i tego, i tego. Piszemy wiersze i pieśni o tych obu rzeczach.

Whatever, bro.

Lekcja na dziś: znajdź kogoś, kto umie naprawić twoją wiarę w siebie.

zdjęcia: pan spangler

piątek, 9 października 2015

It's a mess.

Dzień dobry wieczór.

Jakieś dwa tygodnie temu dopadła mnie bardzo głęboka chandra. Trwała przez jeden dzień i jedną noc. Dodam, że nieprzespaną.
Przy okazji zapisałam cztery kartki swoimi przemyśleniami. Nie są one mroczne, żadnych trigger wariningsów.

Oryginalnie zapisywałam wszystko po angielsku, jakoś łatwiej mi w nim wyrażać myśli, ale tutaj zapiszę to po polsku, ponieważ błędy.

Liczby.
Liczby niszczą mi życie.
To tylko liczby, twór ludzki, jak ja, jak wszyscy, ale one zabijają moje marzenia, aspiracje i ambicje.

Mnie.

Próbowałam być dobrym uczniem, zapamiętywać cały materiał z lekcji, ale nie znam ani jednego powodu, dla którego powinnam uczyć się takich bezsensownych rzeczy.
Tracę powoli to, kim jestem. Moje poglądy na sprawy, których dotychczas byłam pewna, zmieniają się diametralnie. Z chwili na chwilę. Ze skrajności w skrajność.


Wszyscy są z papieru.
Rwą się, rujnują, topią w smutku i bólu, a potem zmieniają się w tą glutowatą breję, która jest bezużyteczna i brzydka.
Zawsze pozytywnie patrzyłam w przyszłość. Mnóstwo planów, co chcę robić, gdzie mieszkać, kim chcę być, co chcę pokazać światu.
Ale liczby to niszczą. Moją dobrą stronę.
Rozumiem, potrzebujemy ich, tych liczb... ale czasem powinniśmy skupić się na tym, jak ważna jest wiedza osobista, przeżycia i historie ludzkie.
Nie zrobię czegoś, co kocham, w czym jestem dobra, bo mam za mało numerków na teście.
Codziennie uczę się mnóstwa niepotrzebnych rzeczy. Zapomnieliśmy już żyć swoimi marzeniami bez liczb.
Umrzemy, przestaniemy istnieć, ale numerki będą na płycie naszego grobu.
I co wtedy? No właśnie nie wiem.

Może za jakiś czas nauczę się wypełniać te niezbędne testy, po czym dostanę się tam, gdzie chcę. Będę żyć swoim życiem, będąc szczęśliwą. Miło.

Chciałabym tak.

Czy ten stan jest spowodowany tym, że wczoraj byłam niemalże wielkim wulkanem szczęścia? Tym, że wczoraj miałam mnóstwo planów, nadziei. Uczyłam się rzeczy, które mnie naprawdę pasjonowały; języki.
Szczęście duże.
A potem obejrzałam filmy artystów z różnych krajów. Z Japonii, Chin, Ameryki, Korei. Dotarło do mnie, jak bardzo chciałabym tak żyć.
Wychodzić ze swojego "comfort zone". Aby zwiedzać, aby przeżywać. Numery mi to zabierają, bez ich wystarczającej ilości będę nikim.
Sądzę, że jestem zbyt głęboko zakorzeniona w tym małym światku, aby żyć, tak jak bym chciała. Nieważne, ile razy będę próbowała tłumaczyć, że chciałabym umrzeć szczęśliwa, nie żałując ani chwili.
Ale to nie moja wina, nie Twoja, niczyja. Tak jest.
Nasza wspólna. Jej konsekwencje dotykają nas codziennie.

No cóż.

Lekcja na dziś: wyjdź ze swojego comfort zone. Warto.


zdjęcie: pan spangler

piątek, 19 czerwca 2015

Nie ma się czego bać?

Dzień dobry.
Będę teraz bardzo szczera.

 Kiedy byłam jeszcze w przedszkolu/podstawówce sądziłam, że jak będę dorosła, to będę wiedziała, co robię. Będę wiedziała, kim chcę być, co chcę osiągnąć i będę znała powód mojej egzystencji. *oh god, was i wrong*
 Ale teraz do mnie dotarło, że dorośli też nie wiedzą, co robią. Nie wiedzą, co chcą robić, nie wiedzą, czym/kim chcą być, nie mają pojęcia.

Nikt nie ma.

Więc, uznając, że powinni wiedzieć, ułożyli plan. Moje wtyki w świecie dorosłych pozwoliły, abym mogła Wam go przedstawić... ale to bardzo tajne. *chrząk*

      TAJEMNA LISTA "CO ROBIĆ W RAZIE DOROŚNIĘCIA"                                                
                                            1. Idź na studia.
   
                                            2. Skończ studia.

                                            3. Znajdź sobie pracę.

                                            4. Nie wyróżniaj się i bądź całkowicie normalny.

                                            5. Pracuj. ALE NIE ZA DUŻO, BO TO NIE BĘDZIE NORMALNE!

                                            6. Znajdź partnera i miej dzieci, które wyślesz w tą samą podróż.

Jeżeli opanowałeś powyższe punkty, to mogę Ci pogratulować. Spiszesz się dobrze, jako przeciętny człowiek, który w spokoju rodzinnym odejdzie w zapomnienie!



*uwaga, uwaga, proszę nie brać sobie tego wszystkiego do serca, to tylko mój punkt widzenia*

Czasem jest mi bardzo trudno zaakceptować to, że będę kolejnym nudnym, szarym człowieczkiem w hierarchi świata. Że będę tylko nieważną częścią mechanizmu, jaką jest ludzkość.

Bardzo fajnie, ludziku, ale jak doprowadziłeś się do tego stanu? :o

Po prostu patrzyłem, odrzekł ludzik.

                                                Czy zmieniłam świat, pisząc to? Nie.
                                          Czy chciałabym zmienić świat, pisząc to? Tak.


 Bardzo trudno jest wyrwać się z tego schematu. Ponieważ rodzina mówi jedno, umysł jedno, a pragnienia jeszcze co innego. Naprawdę mamy pod górkę, why ;-;
Ale warto pamiętać, że ma się tylko jedno życie. Krótkie i kruche, a potem umieramy. I nikt nie wie, co się potem dzieje.
Co jeśli jest pustka i rozmyślanie? D:
Ja nie chcę po śmierci płakać, że czegoś nie zrobiłam albo że nie żyłam tak, jak chciałam, BO TAK NIE WYPADA.

ludzie pls

Spełniajcie swoje marzenia, bądźcie mili i szczęśliwi.
Tyle.
Easy, right?

................

Okej, ale... co Ty o tym sądzisz? Uważasz, że przesadzam i powinnam po prostu zakopać się z powrotem w kołdrze swoich klęsk i być cicho? Uważasz, że mam rację i chcesz wyrazić swoją opinię w komentarzu? (#sorelatable)



Tia, dzienki.
 ( źródła - obrazek )

środa, 27 maja 2015

Prokrastynacja, czyli broń biologiczna dla każdego człowieka.

Witam serdecznie, także spóźnialskich.
       Zamiast uczyć się chemii postanowiłam, oczywiście, prokrastynować... a raczej nie miałam wyboru, po prostu nie umiem się do tego zmusić.
*słaba wymówka, wiem*
Możliwe, że już wiecie, co to takiego "prokrastynacja", a jeśli nie - definicja.

Szczerze mówiąc, do niedawna nawet nie wiedziałam, że podejrzewają, iż jest to zaburzenie psychiczne... Ups?
Prokrastynacja jest o tyle trudna, że aż banalna. Po prostu odwlekasz wszystko na później
*ach, jak to pięknie brzmi*
Na przykład gdy wiesz, że nie od razu otrzymasz wyniki swojego wysiłku.
Nie jest to również zwykłe lenistwo - nieodrobienie pracy domowej, bo mi się nie chciało, pszepani. Dochodzi nawet do takich przypadków, że nie umiem wykonywać podstawowych czynności lub tylko troszkę trudniejszych. *łał*
I to nie dlatego, że mi się nie chce. Chcę i to bardzo, ale po prostu nie umiem tego zrobić. Nie i koniec.
                                               To brzmi jak jakaś paranoja, wiem.

Załóżmy, postanowię sobie, że zabiorę się za tydzień za bardzo ważny projekt do szkoły. Zależy od niego moja końcowa ocena. Jest dla mnie samej odpowiedzialnością. Wiem, że umiem go zrobić i chcę.
Ale go nie robię.
Odwlekam to i, do tego, uzasadniam swoje niewłaściwe zachowanie bezsensownymi wymówkami.
Bo nikt tego nie docenia.
Bo i tak miałabym dostać złą ocenę.
Bo mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Bo to jest presja wywoływana przez nauczycieli.
Bo ja nie jestem wcale taka pilna, po co.

I to mi wystarcza, aby nie spełniać tego, co sobie założyłam.
Mimo tego, że zdaję sobie sprawę z konsekwencji, z tego, że nie będzie miło - nadal odwlekam.
Doszłam do takiego etapu, że nawet zdając sobie sprawę z problemu, ciągle nie staram się zwalczać tego "zaburzenia".

Oczywiście, naukowcy stwierdzają, iż prokrastynacja ma podłoże w sytuacjach ze szkoły. Gdy czuliśmy się niedoceniani, bo co jest w Tomku lepszego ode mnie?Gdy czuliśmy, że sukces niszczy nasze przyjaźnie, a przegrana nas pogrąża... Złowieszczo.
Albo bycie takim "dzieckiem". Poczekam, aż mama zrobi za mnie.
Fajnie, nie?

Jednak... Czy Ty wiesz, o czym mówię? Spotkało Ciebie to kiedyś? A może znasz kogoś, kto ma tak samo?
                                           
Opowiedz swoją historię - tu wszyscy jesteśmy anonimowi.